Ze słów tych radości my patrzem na siebie,
Byłożby to, było — jak słońce na niebie,
Bo nigdy jéj słowo nie padło na marno:
Cóż kiedy nieboga śpi w ziemi pod darną!
Gdy biédnéj Gaździnie zawarła śmierć oczy,
Ta ziemia cmentarna co piersi jéj tłoczy,
I nasze nadzieje stargała z kolei:
Lecz miłość nie zgasła, choć zbrakło nadziei.
Inaczéj zrządziły wyroki snać Boże,
Nad głową promienne pobladły nam zorze;
Raz oto na stepie zgubiłem pół trzody,
I srogi mnie Gazda wypędził z zagrody.
Jam musiał pożegnać gwiazdeczkę mą złotą,
W świat długi, szeroki, poszedłem z tęsknotą,
I wlokłem się smutno to polem, to jarem,
Aż oto z pasterza zostałem huzarem.
Gdzie wiatr mnie zapędził, toć nie wie Iluszka,
Lecz ona drugiemu nie odda serduszka;
Ja wiernym téż będę gołąbce méj białéj,
Choć losy mnie od niéj daleko zagnały.
Więc nie licz ty na mnie, urocza królewno,
Bo choćbym Iluszki nie dostał, to pewno
Mogiła mnie raczéj na wieki przytłoczy,
Nim skłonię ku innéj me serce i oczy.”
Tak Janosz bohatér zakończył swą mowę,
Na lica królewny łzy trysły perłowe;
Słuchają huzary z pod twardych pancerzy,
Gorącém współczuciem pierś męzka uderzy.
Król rzecze: „Mój synu, ja stałość twą chwalę,
Do związków z mą córką nie zmuszam cię wcale;
Lecz pozwól, bym w zakład wdzięczności bez miary
Obsypał cię hojnie w królewskie me dary.”
Na dworskie pachołki znacząco król skinie,
Z komory okutą przynoszą wnet skrzynię;
Na rozkaz królewski dworzany z szczodrotą
Garściami z niéj sypią w ogromny wór złoto.