Przyczepi się do niéj, co siły wystarczą,
Ach! ona w téj dobie jedyną mu tarczą;
Ku morzu ją ściągnął z przestrzeni wysokiéj
I wdarł się po chmurze do szczytu opoki.
O! wtedy rozbitek w proch cały się korzy,
Dziękuje za życie, bezcenny dar Boży;
Choć skarby przepadły nie troszczy się o to:
On złoto za żywot oddaje z ochotą.
Ze szczytu opoki pogląda zuchwale,
A gryfy tam gniazdo usłały na skale;
Tam matka żer w dziobie przyniosła dla dzieci:
W umyśle Janosza myśl nagła zaświeci.
I chyłkiem co żywo ku gniazdu podbieży,
Z nienacka na ptaka piorunem uderzy;
Żelazną ostrogą zakole pod boki:
Ptak skrzydła rozpostarł i pomknął w obłoki.
Zwykłegoż-by jeźdźca gryf nie zniósł na grzbiecie,
Lecz Witeż mu szyję ramiony oplecie;
Zrozumiał ptak nakaz, w lot z wichrem w zawody,
Unosi go hyżo nad pola, nad wody.
Przebiegli moc krajów, wtém zorza zrumieni
Pół nieba odblaskiem słonecznych promieni;
Dzwonnica kościółka błysnęła w pomroczu:
Drgnął Janosz, łzy strugą spłynęły mu z oczu.
„To wioska rodzinna. O Boże! mój Boże!”
Z radości tchu piersią pochwycić nie może,
I gryf téż znużony, więc skrzydły ciężkiemi
Lot z jasnych obłoków skierował ku ziemi.
Na wzgórzu zieloném przysiada on z cicha,
Krew płynie mu z boków, pierś ledwie oddycha;
Zsiadł Janosz, mgłą mętną zabiegło mu oko
I poszedł ku wiosce zadumań głęboko.
„Zabrała mi woda me skarby, me złoto,
Lecz niosę ci serce Iluszko sieroto!
Wszak dosyć dla ciebie gołąbko ty biała,
Tyś długo Janosza w tęsknocie czekała”.
I z nową do wioski pospiesza otuchą;
Wóz w drabiach nad głową zatętni mu głucho:
To beczki snać puste na wozie turkoczą,
Wieśniacy do winnic zdążają ochoczo.