Strona:Petöfi - Janosz Witeź.djvu/33

Ta strona została przepisana.
XVIII.

O krawędź on stołu wsparł głowę zbolałą
I łzy mu strumieniem zalały twarz całą,
Od czasu do czasu boleśnie drgną wargi
I z serca głęboko wybieży głos skargi:

„O! czemuż nie padłem wśród walki, mój Boże?
I czemuż mi grobem niestało się morze?
I pocóż się rodzić, ach! pocóż mi było?
Ody ziemia dziś dla mnie szeroką mogiłą!”

I zmysły mu trzeźwi łez struga obfita,
Jak ze snu ockniony znów bada i pyta:
„Cóż było Iluszce gołąbce jedynéj?
Dlaczego umarła? mów, jakiéj z przyczyny”.

„Oj życie zbyt ciężko dopiekło niebodze!
Nieludzka macocha trapiła ją srodze;
I ona téż słusznéj doznała zapłaty,
O kiju żebraczym toć wyszła z téj chaty.

Pierś choréj śmiertelne zbiegały już dreszcze,
Do ciebie ostatnią zwracała myśl jeszcze,
„Janoszku! mówiła, choć umrę bez ciebie,
Bóg dobry? on kiedyś połączy nas w niebie”.

I smutny łez padół rzuciła bez trwogi,
Sąsiedzi w cmentarne ponieśli ją progi,
I ziemią na oczy sypnęli jej łzawo:
Dziś w okół mogiła zarosła murawą”.

„Niech na grób co prędzéj popłyną łzy moje!
Ach idźmyż tam idźmy!” I poszli oboje:
Odbiegła kobieta, on został zbolały
Na grobie Iluszki, gołąbki swéj białéj.

I myślą przebiegał wiosenne te chwile,
Gdy zrywał z nią kwiatki, uganiał motyle;
Nim oczy jéj błysły, nim drgnęło serduszko,
Dziś lodem pierś skrzepła! „Tyś w grobie Iluszko!”

Już za step szeroki słoneczko zapada,
Wyjrzała z za chmury księżyca twarz blada;
Srebrzystą półkulę jesienne mgły ćmiły
I Witeż od drogiéj odstąpił mogiły.