Strona:Petöfi - Janosz Witeź.djvu/35

Ta strona została przepisana.

„Dzień dobry garncarzu”! nasz Witeż wyrzecze,
A stary mu nato: „Szalonyś człowiecze!
Oj czartu dzień dobry, mój bracie rzecz lepiéj,
A niech się odemnie to licho odczepi”.

„Gniewacie się ojcze, gniew próżny nie nada!”
„I jak się nie gniewać? héj! biadaż mi, biada!
Tym szkapom przeklętym okładam wciąż boki,
A wozu nie dźwigną z kałuży głębokiéj!”

„Jest rada na wszystko, lecz mówcież mi bracie
Gdzie wiedzie ta droga? czy pewno ją znacie!”
I ręką ukazał na prawo ślad drogi
Zarosłéj w ciernisku, w piołuny i głogi.

Staremu od grozy włos powstał nad czołem,
Drgnął cały, źrenice stanęły mu kołem,
— „Tam — rzecze — ród mieszka olbrzymów straszliwy;
Kto poszedł tą drogą, nie wrócił z niéj żywy!”

„Wy o mnie — rzekł Witeż — nie trwóżcie się wcale,
A teraz do pracy!” — Poskoczy zuchwale,
Pochwyci za dyszel drabiasty wóz duży,
I wnet go jak pióro wyciągnie z kałuży.

A garncarz osłupiał: — „Prawdaż to, mój Boże!”
I oku własnemu dać wiary nie może;
Nim przyszedł z obłędu, nasz Witeż tymczasem
Do kraju olbrzymów zapuścił się lasem.

Wciąż idzie a idzie, jak wicher pomyka,
A przed nim kraina bezludna i dzika.
Wnet przybiegł na kresy: tu strumień w pomroczy
Szeroki jak rzeka po skałach się toczy.

Na kresach stał olbrzym, snać pilną straż trzyma,
Bez trwogi nasz Witeż wzrok wlepi w olbrzyma;
Do góry w obłoki wzniósł głowę i oko,
Jak gdyby na basztę poglądał wysoką.

I strażnik wnet czujny ślad zwietrzył człowieka,
Zaryczy piorunem, aż wstrząsła się rzeka:
— „Ha! człowiek się widzę poruszył wśród trawy,
Na miazgę cię zdepczę robaku plugawy!”

I podniósł już nogę. Oh! w proch go wnet zetrze,
A Witeż szablicę wyrzuci w powietrze;
Aż w pięcie olbrzyma utkwiła jak szydło:
Padł, woda porwała potworę obrzydłą.