Strona:Petöfi - Janosz Witeź.djvu/38

Ta strona została przepisana.

A syny królewskie zawodzą i jęczą,
Ból ścisnął im serce żelazną obręczą;
Łża żalu gorąca wytryska z pod powiek,
W łzie jednéj olbrzyma skąpałby się człowiek.

Wtém starszy wyrzecze:— „Rycerzu bez trwogi,
Coś piérwszy z śmiertelnych przekroczył te progi,
W krainie olbrzymów ty władnij wspaniale:
Składamy ci berło, my wierni wasale.”

„Niech krajem olbrzymów dłoń twoja zawłada!”
Powtórzy za bratem olbrzymiąt gromada.
I z czołem pokornie ku ziemi schyloném,
Głębokim Witezia uczcili pokłonem.

I berło, królewskie wręczyły mu syny.
— „Zastrzegam — rzekł Janosz — warunek jedyny,
Podążyć wnet muszę za góry, za lasy,
Niech inny król wami zawładnie w te czasy.

„Ktokolwiek to berło z rąk moich odbierze,
Ja żądam, olbrzymy, wytrwajcież mi w wierze;
Gdy znagli przygoda czy we dnie, czy nocą,
Na znak mój, wy z chętną przybieżcie pomocą.”

— „Weź królu, nasz panie, świstawkę tę małą,
Nadźwięk jéj pośpieszym jak wiernym przystało.”
I starszy mu olbrzym świstawkę w dłoń składa,
I chórem przyklaśnie olbrzymiąt gromada.

Kto żyje, przed królem głęboko się korzy,
A Janosz świstawkę w kaletę położy;
Mgła zbiegła mu z czoła, duch w nową moc rośnie,
I progi olbrzymów przekroczył radośnie.

XXI.

Znów idzie a idzie, nie zliczyć mu czasu;
Im daléj on kroki zapuści w głąb lasu,
Tém grubsza mu chmura zapada na oczy,
Aż ziemię noc czarnym całunem otoczy.

„Noc-że to? zapyta zdumiony boleśnie,
Czy światło mych źrenic zagasło tak wcześnie?”
Nie noc to, nie światło zagasło mu w oku,
Lecz zaszedł w kraj straszny wiecznego pomroku.