Strona:Petöfi - Janosz Witeź.djvu/42

Ta strona została przepisana.
XXIII.

Wciąż idzie pod górę, już dotarł do szczytu,
Wtóm błyśnie jutrzenka zwiastunka przedświtu.
Zatrzymał się chwilę: oh! dziwyż tam, dziwy!
Po świecie szerokim zatoczył wzrok chciwy.

Wnet skona jutrzenka na jasnym błękicie,
Słabiuchno milcząco dogasa w niéj życie;
Spojrzała ku słonku i tęskno się żali...
Już po niéj... wtém zorza pół nieba zapali.

Na wozie złocistym już słońce się toczy,
Skąpało swe lica w wód fale uroczéj,
A morze odbija w przestrzeni bez końca
I błękit obłoków i złoty blask słońca.

Wiatr skrzydła utulił, nie zadrżą téż fale,
Pląsają wkrąg rybki w wód modrym krysztale;
Gdy słonko promykiem o łuskę ich strzeli,
Bezcenne rubiny w lot prysną ze skrzeli.

Przed chatą ubogą stał rybak nad brzegiem,
Miał brodę do kolan, wiatr spruszył ją śniegiem;
Wnet siatkę rybacką zarzuci w głąb toni:
Przystąpił doń Witeż i głowę pokłoni.

„Gdy pięknie poproszę zagadnie, wy może
Zechcecie mnie ojcze przeprawić za morze,
Choć nie mam ja złota ni srebra, lecz za to
Niech wdzięczność serdeczna wam będzie zapłatą.”

A starzec odrzecze: „Bez srebra i złota
Mnie w ciszy i pracy dnie biegną żywota.
Ni głód mnie dobodzie, ni zimą chłód zziębi,
Lnu nie brak na świtę, są rybki w wód głębi.

Lecz jakżeś tu przybył? Mów bracie mój młody,
Gdy oku śmiertelnych nie znane te wody.
Przestrzenie bez granic ich fala zalega:
To sławny Operencz bez miary, bez brzega!”

„Operencz!” zawoła nasz Witeż zuchwale,
Tém lepiéj! w świat cudów ja przebrnę przez fale!”
I trud mu szalony dodaje podniety,
„Mam sposób!” i dobył świstawkę z kalety.