I rozległ się podźwięk świstawki uroczéj,
Aż ziemia zadrżała. W lot olbrzym przyskoczy:
„Możeszli zgruntować tę głębię tajemną?
Zapyta bohatér — dalejże w bród ze mną!”
„Czy mogę? oh dla mnie zapory świat nié ma!”
Siadł Janosz wysoko na barkach olbrzyma,
Pochwycił za włosy, oj grubeż jak liny!
„W net królu przebrniemy przez morskie głębiny!”
I puszczą się w drogę, nie tracić im chwili,
Co stawi krok olbrzym przestąpi pół mili;
Potrzykroć się miesiąc przemienił w swym biegu,
A olbrzym z Janoszem nie doszedł do brzegu.
Coś błysło z za modréj niebiosów zasłony:
„Patrz! ziemia! rzekł Janosz, kres drogi skończony!”
I olbrzym utopił wzrok w jasném przestworzu:
„To, rzecze, maleńka wysepka na morzu.”
„A jakaż to wyspa? bohatér zapyta,
„Kraj Tundrów, słoneczko już daléj nie świta;
Za Tundrów krainą świat kończy się panie,
A dalej mrok wieczny, bezdenne otchłanie.”
„W kraj Tundrów mnie ponieś mój wierny lenniku,
Niech oko napasę tam w cudach bez liku ”
„Uczynię co każesz, lecz krok to zuchwały.
Nie ręczę, mój królu czy wnijdziesz tam cały!
Czy widzisz tam panie te baszty i wieże?
Moc strasznych potworów zamczyska bram strzeże.”
„Nieś śmiało olbrzymie!” gniew błyska mu w oku,
„Co będzie to będzie, nie cofnę ja kroku!”
I olbrzym posłuszny nie piśnie już słowa,
Lecz w duchu pomyśli: „nie moja w tém głowa!”
Postawił Witezia u bramy na skale,
Sam chyżo do domu zawrócił przez fale.
Przy piérwszéj tam bramie sprawują wraz czaty
Trzy straszne niedźwiedzie, grzbiet u nich kudłaty,
Pazury na łokieć, oj! ślepież im świécą;
Wnet Janosz łby straszne pozmiatał szablicą: