Strona:Petöfi - Janosz Witeź.djvu/7

Ta strona została skorygowana.
I.

Palącym płomieniem słoneczko uderza
Z jasnego błękitu na lica pasterza:
Powstrzymajże słonko zbyteczne twe żary,
I tak już pastuszek goreje bez miary.

Już miłość to serce przepala wskroś młode,
Zaduman, na swoją nie patrzy on trzodę;
Niech trzódka się pasie wśród łąki zielonéj,
Na miękkiéj murawie on duma znużony.

Wokoło melisy wyrosło tam wiele,
On nawet oczyma nie rzuci na ziele:
Gdzie strumień przeczysty po zwirze się toczy,
Tam chętnie spogląda, tam wrosły mu oczy.

Nie nęci juhasa przecudny blask wody,
Lecz nęcą dzieweczki cudniejsze jagody,
I kibić udatna, powiewna jak trzcina,
I włoski złociste, och! cudo dziewczyna.

Sukienkę za kostki podniosła nie śmiało,
I nóżkę w głąb wody zanurza swą białą,
I pierze nad czystym schylona potokiem,
A chłopiec z daleka pożera ją wzrokiem.

I któż on ten juhas o trzodę niedbały?
To Janosz, to młodzian dorodny i śmiały;
Któż ona, co oczy pociąga pastuszka?
To droga perełka — nadobna Iluszka.