nie uprzejma i melancholijna, wszystko wydawaio mi się pięknem, wszyscy ludzie — dobrymi. Miałam uczucie, że sama stałam się łagodną i słodką, że powinnam wszystkim pokazać, jak ich kocham.
Odbyłam z mamą wspaniały spacer przy pięknej pogodzie wiosennej — dziś marny pierwszy dzień wiosny, i powietrze jest tak łagodne. Czuję rozkoszną omdlałość we wszystkich członkach... chcę spać, spać — i marzyć!
Panuje we mnie wieczny niepokój. Każdy dzień przepędza mnie ponownie przez kłębowisko przestrachu i wzgardy śmierci, błękitnych radości i czarnych rozczarowań. Dokąd to wszystko prowadzi? Czego chcę sama i czego on chce ode mnie?
Ale poprzez wszystko powraca wiecznie ten pełny lęku okrzyk: „Czy on kocha ciebie? Czy jest chociaż odrobinę bardziej rozkochany w tobie, niż w jakiejś innej młodej kobietce, którą spotkał na swojej drodze!
Byłam wczoraj znowu u niego. Spodziewałam się, że powie coś, co rzecz wyjaśni. Ale on jest stale taki sam — dobry, miły, odurzający, uprzejmy, ale tak nieskończenie bierny, uchylający się, opanowany.