Usiłowałam go wybadać. Spytałam:
— Co pan pomyślał, otrzymawszy pierwszy mój list?
Odparł spokojnie:
— Sądziłem, że pochodzi od jakiejś zakochanej we mnie damy.
— A kiedy dowiedział się pan, że chodzi tylko o zakład?
Spojrzał na mnie z uśmiechem:
— Jeżeli mam być szczery, to wyznam, że ani na chwilę nie wierzyłem w ów zakład.
— A więc pan sądzi, że jestem w nim naprawdę zakochana?
— Nie — ale po ujrzeniu pani chciałbym, aby tak było.
Milczałam chwilę. Potem ważyłam się na pytanie:
— A gdybym naprawdę pokochała pana... (tu skłamałam:) nie jestem nią, proszę mi wierzyć — — jednakże gdyby...
— Toby mnie uradowało nieskończenie.
— Ale dla mnie byłoby rozpaczliwe, bo pan — bo pan...
Teraz winno było nastąpić słowo, na które oczekiwałam; zamiast tego nastąpiły inne, zamykające dyskusję:
— Milutka! Niestety, kwestji tej niema. Ale raz jeszcze podkreślam to, co rzekłem
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/110
Ta strona została przepisana.