na początku: nie naraża się pani u mnie żadnemu niebezpieczeństwu. Pozostawiłem pani kierownictwo naszego stosunku. Cieszę się, jestem ci wdzięczny, że odwiedzasz mnie jako przyjaciółka: już to jest dla mnie rozkoszą, że przyjmuję cię w tych pokojach. Ale — (tu uśmiechnął się) — gdybyś mi kiedyś udzieliła więcej, byłbym niewypowiedzianie szczęśliwy.
Pod pewnym względem jest to naturalnie piękne i poprawne z jego strony, że niczego ode mnie nie żąda. A jednak — gdyby był poważnie we mnie zakochany — czyż mógłby pozostawać tak „względnym“? I czy ta oględność nie jest ostrożnością, bojaźnią odpowiedzialności i przykrości?
Czasami, gdy o nim myślę, chwyta mnie płomienna chęć sprawienia mu bólu, podrapania twarzy, zdarcia z niej maski, aby ujrzeć, czy za nią istotnie żadna namiętność się nie kryje. Czy on potrafi śmiać się naprawdę, szczerze płakać, czy czuje tak żywo, jak inni ludzie? Mogę go tak w myśli nienawidzić — z tą jego wiecznie uśmiechniętą uprzejmością, z tą niewzruszoną równowagą, nietykalną poprawnością. To automat — nie człowiek z krwią, sercem i nerwami!
Ale wiem i to jeszcze: gdy go widzę, gdy siedzę wprost niego, moje całe oburzenie bez-
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/111
Ta strona została przepisana.