władnie przepada, tężeją wszystkie moje chęci sprzeciwu pod jego jasnem spojrzeniem, pogoda jego uśmiechu łagodzi burze mej duszy i nie mam już innych myśli — jeno czynić to, co jemu jest miłe, innej woli — jeno chylić się i być mu posłuszną.
On mówi, że to ja powinnam kierować naszym stosunkiem. Czyliż nie wie, że ma mnie w ręku, że może ze mną czynić, co zechce?
Jestem przerażona zmianą, która zaszła we mnie. Ja, która dotąd nigdy nie przedsiębrałam nic bez rozmowy, bez poradzenia się z mateczką — teraz kłamię jej w oczy najbezczelniej. Jakże ordynarny, wstrętny, upokarzający jest ten mur kłamstwa! W gruncie rzeczy nie wstydzę się wcale, że go kocham i odwiedzam. To jest bowiem jedyne, co ma jakąś wartość w mojem życiu — czuję wszakże, że przez tę miłość urastam. Mam wrażenie, że dotychczas wegetowałam w cieniu, a dopiero teraz nabieram pełni barw i kształtów w słońcu. Czemuż więc trzeba, abym tak nędznie swoje szczęście brukała fałszem?
Ale gdybym chciała być uczciwą i wyznać prawdę, musiałabym albo natychmiast wyrzec