ani teraźniejszości, ani przyszłości spoglądać w oczy.
Wiem, że znajduję się na spadzistej drodze, że staczam się bez ratunku w przepaść.
Przeczuwam wszystko straszliwe i okrutne w głębi, a jednak coś porywa mnie tam niepowstrzymanie, Po każdym kroku, który robię z wysiłkiem wstecz, następują dwa naprzód.
Słyszę już szum, powstający z dna, odczuwam zimne bryzgi pieniących się fal...
Ojcze niebieski! Ty nie możesz mi pomóc, albowiem ja chcę, ja muszę zejść wdół!
Nie mam odwagi myśleć, nie śmiem zastanawiać się. Tylko przy nim odzyskuję spokój. Gdy on mówi do mnie, głuchną ostrzegawcze dzwony mego domowego ogniska. Gdy spojrzy na mnie, znikają groźne obrazy z przed oczu — widzę tylko kwiaty, słońce i to wszystko, co jest na ziemi miłe. Gdy ujmie mnie za dłoń, wiem, że dokądkolwiek wiodłaby droga, on poprowadzi mnie ku szczęściu. W jego ramionach wszystko, co jest poza nim, martwieje, przepada, jest niepamiętne dla mnie.
On zatyka mi uszy, zamyka mi oczy — on, mój król morza, zniesie mnie na dno otchłani.
Tam naprzęciwko u mego sąsiada jakieś