ne”. Zaczynaliśmy rozmowę, ciężką i wymuszoną, lub udanie żywą — o pogodzie, przyjaciołach, znajomych. Ale jego imię dźwięczało mi w uszach, było wypisane w źrenicach Eryka, leżało na jego wargach — nie miało się nadziei, że ominie się je; w istocie padało nagle głośno, i znajdowaliśmy się w pośrodku ognia...
Bo oto znowu rozpoczynała się ta sama obrzydliwa komedja. Eryk, który nie rozumiał nic zgoła, a działał na ślepo, brał gorąco w obronę przyjaciela, a ja napadałam nań. Nie, tego niepodobna było dłużej wytrzymać! Dobrze, że się to skończyło.
Stało się to dziś przed południem. Eryk wiedział, że matka moja zamierzała udać się sama do kościoła. Dzwonek. To on był.
Uderzyła mnie jego bladość, zwłaszcza że odczuwał gorąco, bo ocierał krople potu z czoła. Z początku zamieniliśmy kilka zwykłych zdań na obojętne tematy; naraz rzekł — siedziałam właśnie przy oknie, a on przy okrągłym stole w pośrodku pokoju:
— Zrób mi łaskę, Juljo, usiądź naprzeciw mnie. Chciałbym raz jeden z tobą pomówić.
— A nie można tego uczynić z odległości?
— Nie! Bądź tak dobra... siądź naprzeciwko.
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/134
Ta strona została przepisana.