męża; mianowicie dawniej bywał u nich często. Ma ona być zachwycająca, piękna, utalentowana, zabawna. Nigdy dotąd nie widziałam, aby mówił o kimś z takiem ożywieniem, Przytem co chwila zapewniał: „Wysoce ją cenię*.
Nagle śród wylewów swego krasomówstwa rzucił mi z uśmiechem pytanie:
— Nie jesteś chyba zazdrosna o panią Hansen?
— Skąd ci to przyszło na myśl?
— Ach!... bo tak zamilkłaś.
Zazdrosna — nie! nie jestem i nie chcę być zazdrosna. Ale jeżeli on sądzi, że jest to nader zabawne dla mnie — słyszeć, jak cały wieczór rozprawia o tej Hansen, to mocno się myli.
Według mnie, ona nie wygląda wcale wywornie. I ten wyraz w oczach nadaje jej coś tak, coś z gatunku kobiet z półświatka!
Dziś znalazłam się w okrutnym kłopocie. Wielki woal, który zazwyczaj przechowuję troskliwie w pokoju — wczoraj wieczorem po powrocie zostawiłam w płaszczu, Kiedy weszłam rankiem do jadalni, wisiał na mojem krześle. Matka, wskazując go, spytała: