— Poco ci to było potrzebne i gdzie to znalazłaś?
Poczułam na twarzy purpurę rumieńca, jednakże zdobyłam się na obojętny ton odpowiedzi:
— Ach, spostrzegłam go niedawno na strychu, a ponieważ wczoraj padał mocny deszcz... Ale — ciągnęłam — jeżeli to jest świętość, której nie wolno mi dotykać, to proszę tysiąckroć o przebaczenie.
Matka ogarnęła mnie szybkiem spojrzeniem, powstała i odparła, opuszczając pokój:
— Nie, zatrzymaj go... Możesz go nosić.
Ale mam wrażenie, że była od tej chwili rozstrojona.
Albo jest już wiosna, która ogłupia mężczyzn, albo mam jednocześnie szczęście, że wygląd mój się zmienił na dobre. Albowiem dziś niemniej niż jedenastu — piszę wyraźnie 11 — panów obejrzało się za mną. Wczoraj było takich tylko pięciu, co wobec dżdżystej pogody uważam za dobry rezultat. Nigdy w życiu nie wybałuszano tak na mnie oczu, lub — jak to nazywam — nie darowywano mi tylu spojrzeń — A jest to w dziwnym związku ze wszystkiem innem, co mi się przytrafia.