no; ja, duża i szczupła, bodaj trochę za smukła — niestety, ubrana nieosobliwie, wszelako w stosunku do moich skromnych środków całkiem szykownie. Nie zatrzymujemy się, idziemy z niewzruszoną powagą naprzód, jakby ów marsz był naszym zawodem, i nie rozglądamy się ani na prawo, ani na lewo. To ostatnie nie odpowiada w pełni prawdzie, t.j. słusznem jest co do matki, bo ja strzelam czasem oczkami w różne strony.
— — Powracamy do domu; zbliża się godzina obiadowa. Jakiż chłód panuje w naszej jadalni — naprzekór tym girlandom róż i południowym owocom, któremi ojciec przyozdobił ściany. Naprzód siadają do stołu mama, Franek (szesnastoletni wyrostek) i ja. Potem zjawia się ojciec ze swego atelier. Jest bardzo wysoki i chudy; nieodmiennie przyodziany w szary garnitur, w surdut o połach, nieco przydługich; zawsze ziębnie, zawsze szwankuje na zdrowiu. Mam wrażenie, że wnosi ze sobą chłód do pokoju. Poprzez złote okulary mierzy nas surowem spojrzeniem, kiwnął głową, siada, nie rzekłszy słowa. Pochłaniamy obiad, jakby to był ciężki obowiązek, który spełniamy z musu. Jemy możliwie mało, aby uwinąć się możliwie prędko; stąd jesteśmy
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/15
Ta strona została przepisana.