zmąconą powagą obrabiał sobie ciemię. W gruncie rzeczy bardzo mi się podoba. Posiada on przyrodzony bezwstyd, który mi imponuje — właściwie tę pewność siebie, jakiej mu zazdroszczę. Z pewnością jest to bardzo miły chłystek. Spróbuję dowiedzieć się jakoś, kim jest i czem się zajmuje.
Jutro wieczorem „Sulejma”. Jakże rozkosznie jest kłaść się spać z miłą perspektywą na dzień jutrzejszy. Sulejma! Kto jednak nosi to miano? Komu dane jest być narzeczoną pięknego wodza Arabów? Ach! gdybyż to lec pod smukłemi palmami nad brzegiem szumiącego strumienia w towarzystwie ukochanego lub gnać wraz z nim na ognistym rumaku przez stepy pod promiennem niebem...
Dobrej nocy, Sułejmo! Będę marzyła, że jestem na twojem miejscu.
„Sulejma” sprawiła mi rozczarowanie. Ale muzyka była wspaniała: — to kołysząca słodko do snu, to wściekle triumfująca, poprostu boska, wolna od wszelkich skrupułów moralnych! Właściwie tylko pewna scena uczyniła na mnie potężne wrażenie. Oto Sulejma uło-