Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/33

Ta strona została przepisana.
Rankiem 7 stycznia.

Miałem tej nocy dziwny sen. Znajdowałam się na pustyni. Jak znalazłam się tam, nie pomnę. Zresztą sen rozpoczął się w momencie gdy byłam pośrodku piaszczystej równiny. Musiałam iść przedtem długo, gdyż byłam tak zmęczona, że nie byłam w stanie się poruszać; nogi grzęzły mi formalnie w piachu — miałam wrażenie, że przykuto mi do nich ołowiane kule. Nie byłam w stanie oddychać. Duszące gorąco napełniało mi usta, nozdrza, uszy. A przecież nad moją pustynią nie świeciło słońce. Nawisło nad nią szare, wełniane niebo, które opadało nade mną zwolna, coraz bardziej i bardziej. Była to niby kołdra filcowa, która groziła mi zaduszeniem. A piasek nie był biały, lecz żółto-brunatny, i szedł odeń dym, pachnący siarką. Czułam, że lada chwilę padnę martwa. Jednak nie skarżyłam się, nie próbowałam wzywać pomocy, jeno łkałam cicho, tłumiąc łzy. Później znikła świadomość, zasnęłam mocniej. Ale jeszcze przez sen słyszałam cichą kołyszącą muzykę. Przypominam, że pomyślałam sobie: to grają na moim pogrzebie...
Naraz dźwięki spotężniały; bito w bębny kotły; triumfalnie brzmiały fletnie... Unosi-