łam się jakby w powietrzu, wypełnionem grzmiącą muzyką, której fale mnie zalewały; i rzekłam sama do siebie: „musisz obudzić się spieszniej, gdyż inaczej spóźnisz się na ucztę świąteczną“.
I obudziłam się — we śnie — i znów znalazłam się na pustyni; i usłyszałam głos, wołający: „Sulejmo!“, Obejrzałam się — ujrzałam, że woddali na horyzoncie majaczy jakiś jasny punkt. Był ruchomy, zbliżał się ku mnie z błyskawiczną szybkością. Zawołałam wówczas: „Mój biały szeiku, mój narzeczony, przybywasz mnie zbawić!“ I oto natychmiast stało się jasno dokoła, niebo podniosło się, tworząc promienne sklepienie nad moją głową; owionął mnie teraz miły chłód, słyszałam szmer pobliskiego źródła... I naprzeciw mnie pędził odziany w biały płaszcz, który rozwinął się na wietrze, mój biały szeik na ciemnym rumaku; jakoby płynął na falach grzmiącej muzyki...
— — — Wtedy zbudziłam się. U mego wezgłowia stała uśmiechnięta matka; ozwała się:
— Ach, leniuszku! śpisz niemal do południa, dziewczyno. Ale wyglądasz tak uroczo we śnie, że nie miałam odwagi cię obudzić. Stałam tu przez kwadrans, wpatrzona w ciebie...
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/34
Ta strona została przepisana.