W milczeniu przechodzi obok mnie, trzymając świecę w ręku, i dopiero za powrotem odzywa się:
— Czy nie pora byłaby zapalić lampę?
Wówczas matka w sąsiednim pokoju powstaje z kanapki, na której położyła się i zdrzemnęła nieco, i ja zrywam się z fotela u okna, szukam zapałek i zapalam wiszącą lampę. Obie nie jesteśmy usposobione do rozmów — każda pogrążona jest w swoich myślach — ja i matka zasiadamy do naszej zwykłej roboty, postawiwszy pomiędzy siebie duży kosz, napełniony zawsze wymagającemi cerowania pończochami, koszulami, serwetami; albowiem u nas w domu wszystko poprawia się z dziesięć razy, zanim wysłuży się ostatecznie.
Jakże dziecinnie znalazłam się dziś przed południem! Odbywałyśmy z matką zwykły spacer. Przed wystawą księgarni stał jakiś jegomość. Gdy przechodziłyśmy, odwrócił się ku nam. Widziałam tylko jego oczy — spotkały się z mojem przeszywającem spojrzeniem — a przecież w tej samej chwili wiedziałam już, że jest to ten nowy artysta, który grał szeika w „Sulejmie”. Doznałam zawrotu, krew za-