stwie, gdzie potraktowano mnie szorstko, a zbrakło mi godności do samoobrony.
Mogłabym płakać z rozżalenia. Pragną odświeżyć się nieco przed snem, odczytując piękną pieśń J. P. Jakobsena o Volmerze i Torze:
Całowałam moje róże, dopóki nie zwiędły,
Bo myślałam o Tobie w miłości...
Za tydzień powraca Eryk. Miałam dziś list od niego. Doprawdy, czas, aby przyjechał, ponieważ poczynam oddawać się chorobliwym marzeniom. To winno się skończyć.
Eryk przywiezie ze sobą rozsądek i zdrowie. Pomówimy ze sobą poufnie i poważnie.
Oznajmię mu, że musimy zaraz się pobrać. Nie jest dobre dla mnie pozostawać dłużej w domu i żywić się nadal ciasnotą mojej rzeczywistości, za którą później tak nędznie wynagrodzi mnie własne i matki mojej marzycielstwo.
Tak, to będzie wspaniałe — wydrzeć się z tego wszystkiego, zostać przeszczepioną na krzepki, pełny miłości grunt, czuć, że się ma cel w życiu, posiadać przytulne ognisko domowe, przy którem lżej się oddycha, gdzie