nem, melancholijnem spojrzeniem, które jednocześnie napawało mnie strachem i pociągało. Potem rzekł cichym głosem i grzecznym tonem, ale z jakiemś zachwycającem lodowatem szlachectwem ducha:
— Nazywam się tak, jak mnie nazywają. Mam nadzieję, że tak pani utrzymywała w zakładzie, i przeto zysk pożądany z naszej rozmowy jej przypadnie.
Uchylił kapelusza i oddalił się. Wtedy — sama nie wiem, czemu... ale nie chciałam, nie mogłam tak go puścić — zerwałam woal i zawołałam:
— Panie Mőrck! — Kiedy zaś odwrócił się, stałam przed nim, uśmiechnięta, z wyciągniętą dłonią, mówiąc:
— Nie gniewaj się pan na mnie... pozwól, abyśmy rozstali się jako dobrzy przyjaciele.
Nigdy nie widziałam, aby jakiś człowiek tak szybko się zmienił. Jakby promień słońca padł na jego oblicze; jego oczy lśniły przyjaźnie i wesoło, a głos dźwięczał łagodnie i pochlebnie.
Mówiliśmy z sobą jak dwoje towarzyszy, którzy znają się oddawna.
Powiedział mi, że mnie zna dobrze — choć nie wie, skąd — przypomina sobie jednak, że widział już moją twarz.
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/76
Ta strona została przepisana.