wieczór był uprzejmy, uśmiechnięty, radosny. Ale jakże zmieniony!
Ze ten zrównoważony, spokojny bonvivant, który podczas wieczerzy i po niej z oględnem zadowoleniem wiódł rozmowę z nieznaczną i oczywiście przygłupią młodą dziewczyną, jest tym samym Romeem, który na parę chwil przedtem rzucił gorący rumieniec na twarz małej Julji — nie! to było jeszcze bardziej niepojęte, niż to nowe jego przeobrażenie się. Albowiem jakim jest w gruncie rzeczy? Nie sprawia on wcale wrażenia artysty teatralnego; przeciwnie, brak mu całkiem postawy. A przecież miałam nieustannie wrażenie, że gra komedję i że bawi go to, iż sprawia mi zakłopotanie temi szybkiemi przerzutami od jednej roli do drugiej.
— — Powiedziałam mu następnie, kim jestem. Musiałam przecie dotrzymać obietnicy. Sądzę, że to odkrycie sprawiło mu wielką niespodziankę, chociaż nie dał tego poznać po sobie. Powiedział tylko: „Ach, tak!?” i spojrzał na mnie tak osobliwie. Z pewnością nie sądził, że pochodzę z takiej dobrej rodziny. Naogół zdjęcie przeze mnie maski dało mu sporo do myślenia.
Po krótkiej chwili rzekł:
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/90
Ta strona została przepisana.