lodję, która mnie odurza — że nadużyłby mojej słabości?!... Gdyby tak przypuścić...
A więc czyżby pan był naprawdę przyzwoitym człowiekiem, panie Mőrck, czy też...
troszeczkę... głupim?
Krystyna odwiedziła mnie po południu, aby dowiedzieć się o przebiegu schadzki. Aby jej nie zasmucić i nie wydać się śmieszną, opisałam jej olśniewająco lekkomyślne rozkosze wieczoru. A że Krystyna jest romantyczką w kieszonkowem wydaniu, dodałam, że mój kawaler przyniósł mi purpurową maskę, którą musiałam nakładać, ilekroć garson wchodził po trzykrotnem dyskretnem zapukaniu. Każda następna butelka szampana z mojej opowieści rozgrzewała mocniej okrągłą głowę Krystyny, która wreszcie oszołomiona wybełkotała:
— Ależ Juljo! Kiedyż miał czas pocałować ciebie?
Chciałabym widzieć w zwierciadle swoją minę obrażonej hrabiny, gdy jej odparłam:
— Wypraszam sobie nieprzyzwoite pytania, Krysto. Czy sądzisz, że „bon ton“ zezwala na to, aby całować się na schadzkach?
Strapiona mocno odparła: