łusa tym samym tonem, jakim żąda tartinki z rakiem w majonezie!...
Dziś rano dzięki Bogu, sama otworzyłam drzwi listonoszowi — nadszedł list z upomnieniem od mego szewca. Winna mu jestem szesnaście koron za lakierowane pantofelki.
Kupiłam je na bal u wuja Eryka, i mama jest przekonana, że opłaciłam je pieniędzmi, otrzymanemi pierwszego lutego od hrabiny Barenklau. Niestety! tak nie jest, gdyż w sprawach pieniężnych jestem najlekkomyślniejszą istotą w świecie. Pieniądze od hrabiny byłam już dawno dłużna mojej krawcowej, a biedaczka oświadczyła mi, że dłużej czekać nie może.
Teraz znalazłam się w potrzasku! Zrobiłam bilans, który wykazał następujące passywa: szesnaście koron szewcowi (trzeba rychło zapłacić), pięć koron rękawicznikowi (i ten nie zniesie zwłoki) i pięć koron Krystynie — razem dwadzieścia sześć koron. Aktywa wynoszą półtora korony i zero w perspektywie. Z hrabiną Barenklau załatwiło się, i na nowe zamówienia prac malarskich niema żadnych widoków. Dziesięć koron, które co miesiąc otrzymuję od rodziców, nikną jak rosa na słońcu.
Co począć? Matka nie może mi pomóc; zre-