widzieć możliwie wytworną i piękną. Przed dwoma miesiącami nie wątpiłam, że winnam poślubić Eryka. Uważałam to za sprawę skończoną, której nic nie poruszy...
Ale kiedy powrócił, zawahałam się. A teraz uważam, że to jest zupełnie niemożliwe.
Czuję, że przez ten czyn odrzuciłabym siebie samą, wyrzekłabym się wszelkiego istotnego szczęścia — jeno poto, aby ocalić się od drobnych przykrości życia.
Wszystko to są głupie fantazje, bo i gdzież jest to większe szczęście, które na mnie czeka? A jednak — nie mogę! Niech się dzieje, co chce — nie mogę...
Życie nie jest tak bezdennie okrutne. Istnieje poczciwa opatrzność, która ujmuje się krzywdy dziewczęcia, będącego w potrzebie. Moja opatrzność siedzi na kanapce w białym, przekręconym nabakier czepcu i nazywa się babcia.
Z bijącem sercem zadzwoniłam dziś rankiem u jej drzwi. Otworzyła mi stara Marja — zawołała: „Ach! panna Julja... jak to dobrze. Pani superintendentowa już tak stęskniła się za panienką!“
Siadłam w fotelu na miejscu, przeznaczo-