Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/100

Ta strona została przepisana.

żyła: „Jakże pani ślicznie dziś wygląda! Ach, kiedy jest się młodą i szczęśliwą!“ — dodała z westchnieniem.
Wyszłam z lasu i znalazłam się na pustej przystani nad jeziorem. Stanęłam na małym drewnianym pomoście, wlepiłam oczy w wodę i myślałam: „Gdybyś była w istocie smutna, ześlizgnęłabyś się w głąb, i za chwilę byłoby ci dobrze!”
Od pobliskiego miasteczka dochodziły dzwony kościelne. Dzwoniły na Anioł Pański. Rozejrzałam się dokoła i miałam wrażenie, że nie zauważyłam dotąd nigdy, jak jest tutaj ładnie. Jakoby wzrok mój zaostrzył się; widziałam rzeczy, które dawniej uszły mojej uwagi. Ujrzałam nąprzykład kępkę drzew, których korony, nakształt lubujących się swoją pięknością narcyzów, zwisały nisko nad wodą, przeglądając się w jej zwierciadle. Słyszałam niezliczone delikatne odgłosy, dochodzące z trzcin nabrzeżnych, z lasu, z traw: brzęczenie owadów, ćwierkanie ptaków, ukrytych w listowiu, plusk ryb, które wyskakiwały z wód i pozostawiały, zanurzając się, bańki powietrza na jeziorze. Zdjął mnie podziw wobec wiecznie zmiennych kształtów obłoków: zdawało mi się, że nawisły nieruchomo nad wodami w ten cichy dzień letni; ale