zwierciadłem, czesząc włosy. Byłam śmiertelnie zmęczona, ale bynajmniej nie skłonna do snu. Zapadłam w głęboką zadumę. I nagle przeraziłam się własnego odbicia: tak blada była moja twarz, tak upiornie wyglądały na mnie szeroko rozwarte, dziko błyszczące oczy. Drgnęłam i odwróciłam głowę, aby nie widzieć samej siebie.
A wtem spojrzenie moje padło na ścianę za komodą. Ściana ta pokryta jest żółtą w ciemne pręgi tapetą, pokrytą wielkiemi plamami wilgoci, i tu i owdzie jest naddarta. Ze strzępów starego wilgotnego obicia wygrzebało się naraz jakieś zwierzątko — długi wąski, płaski owad — ciemnożółtego koloru stonoga... Z pewnością wylazła ze szpary w prawym kącie. Ze wstrętem przyglądałam się jej szybkiemu ślizganiu się po tapecie. Owad widocznie podążał ku ciepłu i światłu na komodzie. Już powstałam, aby zgnieść szczotką obrzydliwe zwierzątko, gdy oto ujrzałam, że drugi owad wysadził głowę ze szpary i smyrgnął na tapetę. Stanęłam, sparaliżowana panicznym przestrachem, wpiwszy oczy w oba potworne owady, które zeszły się na plamie wilgoci.
I naraz doznałam wrażenia, jakoby cała
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/104
Ta strona została przepisana.