godzinkę — była na ulicy przed moim domem i widziała, jak weszłaś i wyszłaś...
Oto wszystko, co chciałem ci opowiedzieć. Osądź sama, czy ty właśnie masz powód do zazdrości. Gdyby nawet te kwiaty były pozdrowieniem od niej — nie wiem tego, gdyż nadesłano je anonimowo — powiedz sama, czyż byłoby to jakąkolwiek krzywdą dla ciebie?
Tak brzmiała opowieść. Jeszcze na długo, nim ją skończył, spoczywałam w jego ramionach i w cichości serca prosiłam go o przebaczenie.
Nie rozumiem zgoła mego pana papy. Gdyby nie brzmiało to zabawnie, byłabym gotowa uwierzyć, że szanowny stary profesor zakochał się cokolwieczek w swojej córce. Jedno jest pewne — zmiękł w stosunku do mnie jak wosk. W ostatnich czasach za każdym razem, gdy mnie ujrzy, robi — z godnym uznania wysiłkiem — uśmiech, szczypie mnie za policzek i pozwala sobie na inne podobne igraszki.
Ale najdziwniejsza rzecz zdarzyła się wczoraj. Mama przy śniadaniu oświadczyła, że