Z początku zresztą on był nie w humorze i, spotykając znajomą twarz, pociągał mnie w nieiluminowane boczne uliczki. Ale powoli ogarniał go towarzyski nastrój arki Noego i zamiast ukrywać się skończyliśmy całkiem zuchwale, trzymając się pod rękę przy fajerwerkach w Tivoli.
Bywają dni, gdy zdaje mi się, że jest nieco znużony i źle nastrojony. Powiedziałam mu wprost, że drażnią go widać moje zbyt częste odwiedziny. Odpowiada mi na to stale, że to jest moje niemądre urojenie: ma coprawda dni, kiedy bywa zniechęcony, melancholijny, nerwowy, ale uważałby za „brak galanterji“ (termin, którego nienawidzę) ze swojej strony, gdyby dał mi to zauważyć; wszelako moja wizyta jest zawsze dlań pokrzepieniem i przyjemnością. Nie powinnam jednak — mówi — gniewać się nań, jeżeli niezawsze opanowuje swój zły nastrój. Ma to być częściowo wynik jego „niemiłego charakteru“ (oczywiście kokietuje!), poczęści pochodzi to od przykrości, w których moja osoba nie bierze przecie udziału.
Prosiłam go na to, aby obdarzył mnie zaufaniem. Byłabym szczęśliwa, mogąc dzielić