domem, gdzie spuszczone w jego mieszkaniu rolety świadczą jakby o zaszłym wypadku śmierci.
Dzień mój ma tylko dwa świetlne punkty. Gdy otrzymuje odeń list i gdy piszę do niego. Ale czuję się lepiej, pisząc doń, gdyż jego listy to nie on, to tylko zewnętrzna powłoka: noszą znamię jego niechęci oddania się, lęku przed wylewem uczuć, a może — jak sam powiada — głównie lenistwa w czasie urlopu.
Jednakże, gdy inni udadzą się na spoczynek, a ja w mojej komnatce zapisuję arkusz po arkuszu, mogę czuć się tak mu bliską jakbym leżała w jego objęciu i mówiła z nim. Powietrze dokoła mnie goreje tchem jego, a gdy siedzę z pochyloną głową, mam wrażenie, że on składa pocałowanie na mojej szyi, i oto pióro moje tańczy na papierze do taktu z przyśpieszonem biciem serca.
Poszłam niedawno do jego mieszkania i odtąd bywam tam codziennie. Śmieję się z siebie i płaczę, ale muszę tam iść. Siedzę w jego gabinecie i wyobrażam sobie, że był tu przed chwilą, że wyszedł, aby coś załatwić, i zaraz powróci. Codzień siedzę tam