we na szosie. Tylko soboty wynurzają się z monotonii. Są to drogowskazy, znaczące przebytą milę na mojej letniej drodze; w sobotę bowiem z reguły przyjeżdża do miasta, żeby być razem ze mną.
Tedy z tygodnia na tydzień toczę się po tej samej drodze. Niedziela posiada jeszcze światło, odbite od słońca soboty. Ale poniedziałek i wtorek są ciemne i beznadziejne; środa migoce brzaskiem obietnicy; w rosnącej tęsknocie i nadziei spędzam czwartek i piątek — aż w niespokojnych snach nocy obwieszcza mi się szczęście dnia sobotniego, i budzę się z promienną radością w sercu.
Ale gdy znajdę się na jego schodach, opada mnie strach niepojęty. Jak mnie przyjmie? Czy twarz jego jaśnieć będzie radością spotkania, jak wymarzyłam sobie, albo czy napotka mnie z tą pieczęcią znużenia i przymusu, którą, zda się, wielekroć spostrzegłam na jego twarzy? Może to moje przywidzenie było niemądre; ale nieraz, gdy siedzę samotna, powstaje w moich wspomnieniach ów wyraz zmęczenia i napełnia duszę moją ciężkiemi czarnobłękitnemi mrożącemi strachem chmurami.
A ten strach paraliżuje moją radość: nie mogę odrazu być tak uprzejmą i serdeczną
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/76
Ta strona została przepisana.