żyłam się wejść do mieszkania. Natrafiłam na jakiegoś chłopca i wysłałam go doń z wiadomością, że pewna dama, która chętnie pomówiłaby z nim, oczekuje go u wejścia do lasku.
Oczekiwałam prawie pół godziny. Wreszcie zauważyłam go nadchodzącego szybko ścieżką leśną. Stałam pośród drzew; parasolka zakrywała twarz moją tak, że nie mógł mnie poznać odrazu. Dopiero, gdy zbliżył się do mnie o krok, wystąpiłam z gęstwiny, opuszczając parasolkę.
— Co?! Ty?! — zawołał.
Pojęłam natychmiast, że popełniłam głupstwo.
— A któżby inny miał być? Nie, masz słuszność! Ale mniemałem z początku, że to żart któregoś z kuracjuszów. Wybacz, że tak długo dałem ci czekać. Ale grałem w krokieta przy Domu Zdrojowym. Rad jestem widzieć cię tutaj. Czy jesteś z rodzicami?
— Nie, całkiem sama. Przyjechałam cię odwiedzić.
— Mnie odwiedzić? Ależ to nie wypada, żeby nas razem tu widziano.
— To też sądziłam, że udamy się stąd na małą wycieczkę.
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/80
Ta strona została przepisana.