znalazła wstęp do mego serca, objęła je w posiadanie. Wygadaliśmy się i wzajemnie obroniliśmy się jedno przed drugiem. Wkońcu zawarliśmy wieczny pokój i sporządziliśmy przymierze serdecznemi uściskami i pocałunkami, które nie były ani braterskie, ani judaszowe, ale owe prawdziwe, pierworodne całusy, na które ongiś wzięli patent Adam i Ewa.
Byt to jeden z najbardziej świątecznych dni dla nas. Ciemne tło i poważny początek użyczyły mu osobliwego czaru. Mieliśmy oboje potrzebę wynagrodzenia sobie przykrego zajścia nadwyżką uprzejmości. To też on był takim, jak w chwili pierwszych moich odwiedzin — równie rycerski i czuły, jednako dbały o moje wygody, spowijający mnie atmosferą wytwornej troskliwości. Na spotkaniu naszem leżał też odcień łagodnie-żałosnego nastroju — niby blask zorzy zachodniej owego dnia, gdyż była to nasza ostatnia schadzka przed moim wyjazdem do Sorő, gdzie mam spędzić z rodzicami trzy tygodnie.
Ciężko jest rozłączać się z nim. I gdyby dzień ten nie wypadł tak właśnie, jak marzyłam, żadna siła ludzka nie mogłaby mnie wyrwać stąd, gdzie jesteśmy tak blisko. Teraz mogę już jechać. Wspomnienie o tym dniu rozsłoneczni moją samotność. Wiem, że miłość jego jest niezmienna.
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/83
Ta strona została przepisana.