gwarem latały nad wierzchołkiem dębu. Serce ścisnęło mi się trwogą; przytuliłam się do Eryka, pytając:
— Co się stało?
Wskazał ku górze, szepcąc:
— Patrz! Tam jest sowa. One chcą ją zamordować!
Ujrzałam w istocie ciężkiego, trwożliwego ptaka, trzepocącego w ślepym przestrachu skrzydłami, pośród jego wrogów śmiertelnych. Przeskakiwał z gałęzi na gałąź, wydając od czasu do czasu jaskrawy, rozpaczliwy okrzyk wojenny. Nosił już ślady napaści — a jego pierze rozlatywały się w powietrzu.
— Ocal sowę! — zawołałam do Eryka.
Wtedy pochylił się, podniósł ostry kamień, wycelował i cisnął wgórę. Sowa parokrotnie zatrzepotała skrzydłami, potem złożyły się one, i ptak spadł martwy na ziemię o kilka kroków od nas. Na chwilę wrony zamilkły; potem jęły skrzeczeć na nowo — naprzód jedna, potem druga jakby w pytającem zdziwieniu — wreszcie wszystkie razem w gwarnym, zagniewanym, zwróconym przeciw nam chórze. A gdy Eryk podniósł sowę, i oddaliliśmy się z nią, prześladowało nas obrzydłe wojsko wron, ochrypłemi krzykami pomstując, że wyrwaliśmy mu zdobycz.
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/85
Ta strona została przepisana.