śmy, że zwiąże nas coś innego niźli nieobowiązująca radość przelotnego momentu. To był kaprys, to był nastrój u obojga: żadne z nas ani na chwilę nie pomyślało o mocnym i trwałym stosunku, nie mówiąc już... o miłości wiecznej.
I oto stało się tak, że zakochaliśmy się w sobie naprawdę. Żem Cię pokochał, chyba nie potrzebuję Cię zapewniać. Jakkolwiek nie powtarzałem Ci tego dość często — ten zarzut czyniłaś mi nieraz żartem, — wiedziałaś o tem z dźwięku mego głosu, z blasku spojrzenia, z całego mego zachowania, bom nie ukrywał nigdy, jak byłaś mi droga. Toć podeszłaś do mnie jako coś nowego i cudownego, podeszłaś tak niewinnie i pełna ufności, żeś obudziła we mnie czulsze, delikatniejsze uczucia niźli wszystkie, jakie dotąd znalem. O porannej zorzy naszej miłości czułem się też jak odkrywca i zwycięzca wolny, mocny, tryskający wolą i zapałem, do nowych czynów.
Kochaliśmy się, Juljo! Ale miłość Twoja i moja były tak różne rodzajem. Jam kochał Ciebie jak człowiek doświadczony, posiadający nadto artystyczny pęd ku wolności. Dla Ciebie zaś miłość była jedynem i wszystkiem w Twojem życiu; nie miałaś też żadnego innego życzenia, jak oddać się całkiem i kochać bez granic. Ja pragnąłem sycić się Twoją miłością jak oazą na pustyni powszedniości; Ty jednak chciałaś, aby ona napełniała nasze życie doszczętnie.
Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/94
Ta strona została przepisana.