Strona:Pielgrzym.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.
XXX.

Mojego Mieszka oczy, łzami zlane...
Mojego Mieszka do nóg moich usta...
Dziecięcia mego... „Ojcze... ja zostanę
Tu... z tobą... Grodźca sień... ach, taka pusta!!
Ach... tylko ściana podrzeźniała ścianie
Noc całą“... Trząsł się bialuchny, jak chusta...
Jak ta... co z Lica Bożego krew Męki
Zdjęła. Ten z serca szatana spił lęki.


XXXI.

Jużem się nie bał o Trupa — czy żyje??
O siebie — czyli podołam Trupowi?!
Tuliłem dziecię. To rączki na szyję
Tak zarzuciło... mnie... ach! rodzicowi...
„Ściany te imię klątwą grzmiały... czyje??...
Ojcze... to echo!! Jacyś ludzie nowi
Weszli tam rano... Uciekłem... a dalej!...
Oni tam... jakieś misy... z krwi... płókali...“


XXXII.

Omdlał. — Trzy orły. ON. I moje sługi
Pokotem w prochu... To dziecię szalone,
Co miało Tochny oczy... jej włos długi...
Rusy... O, nieba, bądźcież pochwalone!
Oto trysnęły złote słońca smugi
Jak drogoskazy. O, w daleką stronę
Uniosę ciebie, królewicu słodki...
Na niezabudki modre, na stokrotki...