O, Boże! utwierdź to serce ogromne,
Posępnym cieniem Krzyża biczowane!
Rwą się trzepoty gwiezdne — półprzytomne —
Aż głos wystrzela gromem: Zmartwychwstanę!
O przemartwieniu pokutnem zapomnę,
Purpurą skryję tę najkrwawszą ranę,
Laurem kwitnącej sławy antytezę,
Co krzyczy zbrodnią Majestatis laesae!
Bóg-Chrystus wiednie uśmiecha się z Krzyża
I leje w serce chłód — potęgą ciszy;
A już się ranek siwem skrzydłem zbliża,
Ponad lasami wonią mirry dyszy...
Oto rad będziesz z maluczkich pobliża,
Hardość twej skroni kaptur zdusi mniszy;
Ni rzucisz komu szaleńca protestem
Bezsłowne swoje — niezdobyte — „Jestem!“
Oto rad będziesz... i nie wstyd goryczy,
Która przez chwilę wezbrała potokiem;
Wiosenny potok — srebrny, tajemniczy,
Skały porzący swem graniem głębokiem:
Jeśli Bóg mężnych rytmy jego liczy
Falę za falą gwiezdnem ściga okiem,
To wie, że kresem jego pędu — wieczność,
Burza miłością, a treścią — słoneczność.