Strona:Pielgrzym.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.
XV.

Zdziwiona, kwietna tajń!... Słówko, co mieści
Wszystko — i nic... pramądre z ustek pada,
Czyli z nadmiaru, czyli z braku treści? —
O, Możecznico moja, smętkiem blada —
To wiem, że uśmiech twój, jak śpiew, mię pieści.
Że głos twój we mnie świeci jak kaskada,
Co w przepaść bije, tęczami drgająca,
I mrokom dobrą wieść niesie od słońca!


XVI.

Tu znów porwała się... zabrzękły dzwonki...
Jak motyl, zgubnie nad ogniem zawiśnie...
Różane żarem szeleszczą osłonki...
Wtem... zerwie z głowy rąbek... w popiół ciśnie —
Wystrzeli malwą płomię... Iskier pąki
Wybuchną... Skryła twarz — „Boże mój! czyś nie
Chora?!“ Kim się jest — nie pomnąć; potęgi
Złej... anioł — Ja... Wtem prysły czaru kręgi.


XVII.

To króla głos: „Niech wasza miłość zważy —
Jak cudne dobre dziecię to... Jak będzie
Milo — że zawsze swatać lubią starzy —
Kiedy nasz Mieszko zjedzie po kolędzie,
Poznać go z Donią... Mieszko pięknej twarzy —
W układzie skromny, godny... Ja orędzie
Królewskie... Cóż wam?!!“ Jakie w licach zmiany —
Myślał... I służbie sprzątać kazał dzbany.