Strona:Pielgrzym.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.
XXXVI.

Jak dziwno! Grzech mój zawdy jest przede mną.
Wypiłem przecie wszystkie skryte jady,
Które w słodyczy są ziemskiej; aż ciemną
Przepastną serca głąb rozjaśnia blady
Promyczek nikły? Kto dał mu tajemną
Moc? — Czyli nowe piekieł to są zdrady?!
Wstyd! Zbrodzień, oto za łątką, płomykiem,
Po zapomnienie gnam w szaleństwie dzikiem?!


XXXVII.

Szron wczesny dręczy skroń. A tętna pali
Pieśń, której świętą nakazałem ciszę? —
Śpij, dziecię. Obraz mój zblednie w oddali —
Nowa się bajka w czyste serce wpisze...
I bylibyśmy się w mirze rozstali...
Aż nagły tętent za progiem posłyszę:
Był to Władysław i kilku z drużyny.
Po dniu burzliwym szedł światem zmierzch siny.


XXXVIII.

Po dniu burzliwym, kiedym pieśń tę, smoka,
Ścisnął wędzidłem, dotychmiast nieznanem,
Cichość błękitna gra we mnie, głęboka:
Władnym się znowu czuję sobiepanem,
Nie, żebym czynił, co chcę, lecz że oka
Nie zwrócę, kędy nie chcę! — Jak taranem
Uderzył we mnie grad różnych wymówek,
Spojrzeń ukośnych, zatrutych półsłówek.