Strona:Pielgrzym.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.
XXXIII.

Biedneż wy, ziemie!!... widzisz!? jak się zlepia
Krwią... w snopy... żniwo prostoty?! Już płone
Rżyska zjeżyły się... Wężowe ślepia
Łysną nad polem... Już skrzydła czerwone
Żmij rozpostarte ma... już... już się czepia...
Duszą... pazury... zwierza — Gore!! płonę,
Puśćcie mię... puśćcie!... Porwijcie te sidła...
O, Hostjo złotych żniw... krwią bratnią zbrzydła“ —


XXXIV.

„Puśćcie!!“ — Tu wydarł się memu objęciu,
I, trwogą gnany dziką, piargiem pędzi —
Jakby przed oczy miał cel... Ani pięciu
Pacierzy nie zbiegł — a zwisł na krawędzi... ...
Próżnom go ścigał. — I były książęciu
Błędnemu — co mu wieść hańby nie szczędzi —
Dunajca fale bezsławną mogiłą. —
Ciało plusnęło — i w odmęt się skryło. —


XXXV.

Gdym ścichły, trwając u Granicy onej,
Legł raz na drodze — a kamień pod głowę
Wziąwszy... posłałem ducha w ojców strony — —
Było... zjawiska obce... kształty nowe
Staną znów tłoczno koło mnie... Ramiony
Ktoś mnie podźwignąć probował... I mowę
Rodzinną w serce lał... O dąb mię sparli:
„Hej, dziadu! śpicie — czyliście pomarli?“