O względach dla kobiet niema w tym wieku „galanteryi” mowy, jak również nie ma mowy o dyskrecyi. Życiem swojem, każdym jego dniem, tworzyć anegdotę, która mogłaby się stać uciechą i zabawą salonów, oto marzenie wszystkich tych petit-maître’ów, oto, czem mierzy się ich wartość i uznanie w świecie, oto szczeble, po których wstępuje się na tron mężczyzny „w modzie”, bohatera dnia. Przygoda Prévana i jego trzech „nierozłącznych” (List LXXIX) — tak cudownie typowa dla XVIII w. przez swoją czystość linii i symetryę — to jeden ze wzorów tego, jakbyśmy dziś powiedzieli „sportu”. Miejsce sentymentalnej gwary zajmuje u mężczyzn zuchwalstwo, impertynencya, smaganie szyderstwem najtkliwszych potrzeb serca. Posiąść kobietę, ani jednem czulszem słowem nie budując pomostu do usprawiedliwienia jej słabości, więcej nawet, stawiając jej przed oczy wspomnienie człowieka, którego kocha i zdradza, oto znamienny rys intellektualnej rozpusty wyziębłych don Juanów[1]. Do wysokości dogmatu podniesiona jest zasada, aby nie zrywać z kobietą, dopóki się nie posiada w ręku środków zgubienia jej.
Nie wszystkim z owych salonowych zdobywców danym był w snuciu swych przygód dar twórczej oryginalności. I moda miała tu swoje słowo. A słowo to brzmiało czasem paradoksem wcale interesującym: przykładem teorya — stworzona, na poparcie praktyki, przez współczesnego salonowego filozofa — iż najwyższy dowód względów i delikatności, odnośnie do kobiety, okazuje ten, kto ją bierze gwałtem, bowiem, w przeciwieństwie do nieśmiałego i wyczekującego kochanka, „szanuje jej wstydliwość i skrupuły i, biorąc całą winę na siebie, oszczędza jej długiej męczarni stopniowych ustępstw i bolesnego poczucia, iż uchybia samej sobie”[1].
Kobiety, o ile czują się na siłach, nie pozostają w tyle