Cecylia Volanges do Zofii Carnay.
Niczego jeszcze się nie dowiedziałam, moja droga. Wczoraj było u mamy bardzo dużo gości na kolacyi. Mimo ciekawości, z jaką przypatrywałam się całemu towarzyswu, a zwłaszcza panom, wynudziłam się straszliwie. Mężczyźni i kobiety, wszyscy przyglądali mi się wytrwale, a potem szeptali sobie do ucha; wiedziałam doskonale, że rozmawiają o mnie: czułam, że się czerwienię, a nie mogłam się od tego powstrzymać. Bardzo zła byłam na siebie o to, bowiem zauważyłam, że gdy przyglądano się innym kobietom, one się nie czerwieniły, a może to tylko dlatego, że się różują, nie widzi się po nich, gdy są zakłopotane, bo trudno chyba nie zaczerwienić się, kiedy mężczyzna wpatruje się tak natarczywie.
Co mnie najwięcej niepokoiło, to to, że nic nie wiem, co oni sobie wszyscy o mnie myślą. Zdawało mi się jednak, że dosłyszałam ze dwa lub trzy razy słowo ładna: ale napewno usłyszałam również wyraz niezręczna; i to z pewnością musi być prawda, gdyż pani, która to mówiła, jest krewną i przyjaciółką mojej matki; zdaje się, że i dla mnie nabrała od razu dużo sympatyi. To jedyna osoba, która trochę porozmawiała ze mną w ciągu tego wieczoru. Jutro mamy być u niej na kolacyi.
Słyszałam jeszcze później, jak jakiś pan, o którym jestem pewna, że mówił to o mnie, odezwał się do drugiego: „Niechże to jeszcze sobie dojrzeje, zobaczymy tej zimy“. To może właśnie ten ma się ze mną żenić, ale toby znaczyło, że to dopiero za cztery miesiące! Chciałabym bardzo wiedzieć, jak to jest w istocie.
Przyszła właśnie Józefa, aby zabrać mój list i mówi, że jej pilno. Ale muszę ci opowiedzieć jeden jeszcze przykład mojej niezręczności. Och! zdaje mi się, że ta pani ma słuszność!