niechaj to spadnie na twoje sumienie. Do widzenia. Chciej mnie polecić modłom twojej prezydentowej.
Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
Czyż więc nie ma na świecie kobiety, któraby nie nadużywała władzy, jaką sobie nad kim zdobędzie? Więc i ty, ty, którą nazywałem tak często moją najpobłażliwszą przyjaciółką, i ty zrzucasz się z tej roli i nie wzdragasz się ranić mnie tak dotkliwie w przedmiocie moich uczuć! Jakiemiżto rysami ośmielasz się malować panią de Tourvel!... któryż mężczyzna życiemby nie przypłacił tego bezprzykładnego zuchwalstwa? na którąż inną kobietę, niż na ciebie, nie ściągnęłoby to przynajmniej bolesnej odpłaty? Przez litość, nie wystawiaj mnie już na tak ciężkie próby; nie ręczę za siebie, czy zdołałbym je przetrzymać. W imię przyjaźni, zaczekaj, aż będę miał tę kobietę, jeżeli chcesz mi ją zohydzać. Czyż nie wiesz pani, że jedynie sama rozkosz ma prawo zdejmować z oczu przepaskę miłości?
Ale co ja mówię? Czyż pani de Tourvel potrzebuje uciekać się do pomocy złudzeń? nie; aby być godną uwielbienia, wystarczy jej być tylko samą sobą. Zarzucasz jej, że się źle ubiera; chętnie temu wierzę: wszelkie ubranie jej szkodzi, wszystko, co ją zakrywa, ujmuje jej wdzięku. Dopiero w swobodnej prostocie domowego stroju staje się naprawdę czarującą. Dzięki straszliwym upałom, jakie nam tutaj dokuczają, prosty szlafroczek ze zwykłego płótna pozwala mi podziwiać jej kibić krągłą i gibką. Cieniutki muślin zaledwie przysłania jej piersi; i moje spojrzenia, przelotne lecz bystre, zdołały już ogarnąć ich niezrównane