ma zostać wolną, mam nadzieję, że łatwiej rozwinie się w niej chętkę, aby nic z niego nie uronić.
Do widzenia, wicehrabio; zabiorę się do tualety, albo też zacznę czytać twoje foliały.
Cecylia Volanges do Zofii Carnay.
Smutna jestem i niespokojna, moja Zosiu droga. Płakałam prawie całą noc. Wprawdzie, mimo wszystko, na razie czuję się i tak bardzo szczęśliwa, ale boję się, że to nie długo potrwa.
Byłam wczoraj w Operze z panią de Merteuil; rozmawiałyśmy dużo o mojem małżeństwie, ale to, co usłyszałam, wcale nie było pocieszające. Mój przyszły mąż nazywa się p. hrabia de Gercourt, a ślub ma być już w październiku. Jest bogaty, pochodzi ze znakomitej rodziny, jest pułkownikiem w pułku**. Aż dotąd, wszystko bardzo ładnie. Ale przedewszystkiem jest stary: wyobraź sobie, że ma conajmniej trzydzieści sześć lat! a potem, pani de Merteuil mówi, że jest ponury i zgryźliwy i obawia się, że ja nie będę z nim szczęśliwą. Widziałam nawet po niej, że całkiem napewno tak myśli, i że tylko nie chciała mi tak wyraźnie powiedzieć, żeby mnie nie martwić. Prawie przez cały wieczór mówiła ze mną tylko o obowiązkach żony względem swego męża: przyznaje, że pan de Gercourt nie jest wcale miły ani pociągający, a jednak mówi, że trzeba koniecznie go kochać. Powiedziała mi także, że gdy raz już wyjdę za mąż, nie będzie trzeba kochać kawalera Danceny! tak jak gdyby to było możliwe! Och! co do tego, to ręczę ci, że będę go kochała zawsze. To jużbym wolała wcale nie iść za mąż. Niech ten pan Gercourt robi sobie, co mu się podoba, ja go wcale o to nie prosiłam. Teraz jest na Korsyce, bardzo daleko stąd;