Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
Nie dość już mojej okrutnej, że nie odpowiada na listy, że odmawia ich przyjęcia; chce mnie pozbawić i swego widoku, żąda, abym się stąd usunął. Bardziej się może zadziwisz, markizo, że ja poddaję się tym surowym wyrokom. Zganisz mnie za to. Z tem wszystkiem, zdawało mi się, iż dobrze jest nie wypuszczać sposobności przyjęcia od niej rozkazu: z jednej strony, mojem zdaniem, ktoś, kto rozkazuje, tem samem zaciąga zobowiązania, z drugiej, uważam, że najtrudniejszą do uniknięcia pułapką dla kobiety jest owa złudna przewaga, jaką jej pozornie nad sobą przyznajemy. A przytem, dzięki zręczności, z jaką pani de Tourvel umiała się wystrzegać każdej chwili rozmowy sam na sam, położenie moje zaczynało się stawać bardzo niebezpiecznem i trzeba było z niego wyjść za każdą cenę. Przebywając bezustannie w jej towarzystwie, bez możności zaprzątania jej moją miłością, miałem wszelkie powody obawiać się, iż moja przytomność przestanie wreszcie być dla niej źródłem ciągłego niepokoju: sama wiesz jak trudno jest później to odzyskać.
Zresztą, zgadujesz, że nie poddałem się bez jakichś warunków z mojej strony. Byłem nawet o tyle przezorny, że postawiłem jeden, niepodobny do przyjęcia; tak, aby zostać zawsze panem dotrzymania słowa lub wycofania się zeń, jak również, aby dać początek dyskusyi, bądź pisemnej, bądź ustnej, w chwili, gdy moja pani sama najprzychylniej jest dla mnie usposobiona, a zarazem najbardziej musi mnie oszczędzać. Wreszcie, musiałbym być bardzo niezręczny, gdybym nie znalazł sposobu wytargowania jakiejś rekompensaty, w razie gdybym odstąpił od tej pretensyi, mimo jej całej niewykonalności.
Wyłożywszy tedy moje racye w tym przydługim wstępie, przystępuję do skreślenia historycznego przebiegu dwóch osta-