Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
List twój, markizo, zastałem za powrotem. Uśmiałem się do rozpuku z twojego wzburzenia. Nie mogłabyś żywiej odczuć zbrodni Dancenyego, gdyby się jej dopuścił względem ciebie samej. Przez zemstę zapewne, przyzwyczajasz jego ulubioną do małych niewierności względem swego adonisa: szelmeczka z ciebie, markizo. Daję słowo! czarująca jesteś i nic się nie dziwię, że trudniej się jest oprzeć tobie, niż Dancenyemu.
Nareszcie umiem go na pamięć, tego pięknego bohatera romansu, niema już tajemnic dla mnie. Tyle mu się nagadałem, że uczciwa miłość jest najwyższem szczęściem, iż jedno szczere uczucie jest więcej warte od dziesięciu miłostek, że sam się uczułem na tę chwilę zakochanym i pełnym nieśmiałości: słowem, zgadzaliśmy się tak dobrze we wszystkiem iż Danceny, oczarowany moją delikatnością serca, wszystko wyznał i zaprzysiągł mi przyjaźń na śmierć i na życie. Z tem wszystkiem jesteśmy ciągle tam, gdzieśmy byli.
Przedewszystkiem jego ćwiekiem w głowie jest, że z panną trzeba mieć o wiele więcej względów niż z mężatką, ponieważ ma więcej do stracenia. Uważa zwłaszcza, że mężczyzna popełnia nikczemność, jeżeli stawia pannę w konieczności wyboru między zaślubieniem go a hańbą, o ile panna jest, jak w tym wypadku, o wiele bogatszą od tego mężczyzny. Ufność matki, nieświadomość młodej dziewczyny, wszystko to onieśmiela go i wstrzymuje. Jednak trudność nie leżałaby w pokonaniu jego rozumowań, mimo ich całej słuszności. Przy odrobinie sprytu i z pomocą jego własnej namiętności rychło dałoby się je obalić: zwłaszcza, że nieco trącą śmiesznością i że miałoby się po swojej stronie powagę utartych zwyczajów. Ale największą trudność stanowi to, że on się czuje szczęśliwym tak