tę okropną męczarnię, w jakiej ciągle drżeć muszę przed nieszczęściem, którego może jestem przyczyną.
Do widzenia, najdroższa przyjaciółko; kochaj mnie, lituj się nademną. Czy będę miała list od ciebie dzisiaj?
Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
To jest rzecz w istocie niepojęta, moja piękna przyjaciółko, jak łatwo ludzie przestają się rozumieć wzajemnie, skoro tylko oddalą się od siebie. Jak długo byliśmy razem, mieliśmy zawsze o wszystkiem jedno mniemanie, jeden sposób widzenia; dlatego, że blizko od trzech miesięcy nie widujemy się z sobą, nie możemy zgodzić się w zdaniu, nawet co do najmniejszego drobiazgu. Kto z nas dwojga jest w błędzie? ty zapewne nie wahałabyś się w odpowiedzi; ale ja, rozsądniejszy, czy też tylko bardziej uprzejmy, nie chcę rozstrzygać. Odpowiadam jedynie na list i w dalszym ciągu zdaję ci sprawę z mego postępowania.
Przedewszystkiem dziękuję ci, markizo, za ostrzeżenie co do pogłosek, krążących na mój rachunek; ale nie trapię się niemi jeszcze: mam pewność, iż niebawem znajdę środki, aby im koniec położyć. Bądź spokojna; pojawię się z powrotem w świecie głośniejszy jeszcze niż przedtem i coraz godniejszy ciebie.
Mam nadzieję, że mi będzie nawet policzona za coś przygoda z małą de Volanges, o której ty zdajesz się mniemać tak niewiele: tak jak gdyby to było niczem zdmuchnąć, w ciągu jednego wieczora, młodą panienkę ukochanemu przez nią wielbicielowi; rozporządzać nią następnie wedle własnej ochoty, absolutnie jak swoją własnością i to nie zadając sobie najmniej-