Prezydentowa de Tourvel do Pani de Rosemonde.
Wśród zdumienia, w jakiem mnie pogrążyła nowina, o której dowiedziałam się wczoraj, nie zapominam o radości, jaką ona tobie, pani, musi sprawić: spieszę przeto, aby ci jej udzielić. Pan de Valmont nie myśli już ani o mnie, ani o swej miłości; pragnie jedynie naprawić skruchą i budującem życiem błędy, a raczej zbłąkania młodości. Zostałam powiadomiona o tem wielkiem wydarzeniu, przez Ojca Anzelma, do którego się zwrócił z prośbą o duchową opiekę na przyszłość, jak również o wyjednanie mu rozmowy ze mną. Głównym jej przedmiotem będzie, jak sądzę, zwrócenie mi listów, które zachował dotąd, wbrew memu ponawianemu w swoim czasie żądaniu.
Wolno mi jedynie przyklasnąć tej szczęśliwej odmianie i czuć się szczęśliwą, jeżeli, jak on twierdzi, danem mi było w czemkolwiek przyczynić się do niej. Ale czemuż trzeba było abym ja stała się jej narzędziem i abym musiała ją przypłacić spokojem mego życia? Czyż szczęście pana de Valmont mogło się w każdym wypadku ziścić jedynie kosztem mej niedoli? Och! daruj mi tę skargę, ukochana przyjaciółko. Wiem, że nie do mnie należy zgłębiać wyroki Wszechmocnego: ale gdy ja Go błagam bez przerwy i ciągle napróżno o siłę zwalczenia mej nieszczęśliwej miłości, On użycza tej siły jemu, który tego wcale nie żądał, a mnie zostawia bez ratunku, zdaną wyłącznie na pastwę własnej niemocy!
Ale uciszmy to występne szemranie. Czyliż nie wiem, iż dziecię marnotrawne uzyskało, za swoim powrotem, więcej łask od ojca, niż syn który nigdy domu nie opuścił? Jakiegoż rachunku możemy żądać od tego, który nam nic nie jest winien? A gdyby nawet było możebne, abyśmy mieli jakieś prawa